poniedziałek, 24 lutego 2014

Z rozmyślań przy śniadaniu

Od jakiegoś czasu staram się, żeby każdego dnia działo się coś innego. Żebyśmy się z kimś spotkały, gdzieś pojechały, coś zobaczyły. Może i banalne, ale gdy było zimno i mroźno zamuliłam totalnie. Teraz nadrabiam zaległości. No i może mam obawy, że niedługo nie będę taka żwawa. 
Od kilku dni moja córka jedząc śniadanie rozmyśla i wymyśla, gdzie by tu pójść, co porobić... I tak zaczyna zazwyczaj od tego, że jedziemy na 'zajęcia', czyli tańce i śpiewy z gromadką dzieci. Jak jej mówię, że nie dziś, to ona ripostuje, że w takim razie na basen. Jeżeli to nie dzień basenu, wymienia swoich 'znajomych'*. A to, że do Filipka, albo do Witka, albo do Janeczki, albo do Marysi. To nic, że Marysia w stolicy żyje. To nic, że Witek i Janeczka są na tyle mali, że Helka traktuje ich jak zabawki: trzącha w leżaku lub wali zabawką po głowie. Ona za każdym razem tak się cieszy, że do nich idzie, jakby mieli robić niezłą imprezę.
Oprócz tego moje dziecko ma ostatnio taką przypadłość, że nie do końca się cieszy, jak rodzice wracają do domu. Zawsze jest ktoś, kto jest fajniejszy od matki czy ojca. I tak, wracam ja ostatnio do domu, a córka wita mnie głośnym: 'nie kce mamy, nie kce!!! ciocię Milenę kce!!!'. Generalnie żąda cioć i wujków. Bywa bardzo niepocieszona, że w drzwiach staje tata, a nie wujek Michał. AJ EM SORY!

*Mimo, że już daaawno nie widziała Marcelka, to zawsze o nim wspomina, jak ubiera bluzę od niego. To się nazywa miłość...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz