środa, 26 czerwca 2013

KOPIUJ - WKLEJ

Zanim Helka pojawiła się na świecie wiedziałam, w jaki sposób chcę wychowywać swoje dziecko. Wzór do naśladowania poznałam 5 lat temu. To Kasia i Michał. Kuzyn pana Konkubenta i jego małżonka. Oboje cudowni :) Dlaczego? Ano dlatego, że pokazali mi, że dziecko to nie przewlekła choroba, która przywiązuje rodzica do domu na 10 (20?) lat. Poznałam ich na weselu, na które przybyli z niespełna dwumiesięczną córeczką. Córeczka - anioł nie dziecko - prawie całe wesele przespała. W przerwach między spaniem przechodziła z rąk do rąk. Potem państwo G. pokazali, że z maciupkim dzieckiem można płynąć w rejs, z dwójką dzieci spać na plaży w Meksyku (w mieście bardzo niebezpiecznym; tego nie polecam :P), czy z trójką dzieci pływać kajakami po Krutyni. To naprawdę nieliczne wyczyny państwa G. I nie o to chodzi, żeby teraz wyliczać, czegóż to oni nie zrobili (a zrobili wiele, oj wiele;)). Chodzi o to, że pokazali, że z dzieckiem też MOŻNA ŻYĆ (jak się chce). To po pierwsze. Po drugie, kiedy obserwowałam jak traktują swoje dzieci, jak z nimi rozmawiają, jak się z nimi bawią...Ile w tym wszystkim jest miłości, to powiem szczerze: ZAZDROŚCIŁAM jak cholera. Głównie dzieciom, że mają takich fajnych rodziców ;) Ale i rodzicom, że mają taaaaakie pokłady cierpliwości, luzu i oczywiście miłości. Z całym szacunkiem do wszystkich rodziców, ale dla mnie, to w jaki sposób żyją Kasia i Michałem z dzieciakami jest kwintesencją rodzicielstwa. Skupiają się na tym, na czym powinni. Nie owijają w bawełnę. Nie marnują czasu....Jeszcze raz : zazdraszczam, podziwiam i chłonę; kopiuję i wklejam :)


niedziela, 23 czerwca 2013

Najkrótsze życzenia świata

Ja na Dzień Matki dostałam od Heleny wspaniałą laurkę wirtualną, którą można podziwiać w tym miejscu X. Helena tacie sprawiła audiolaurkę. Jacyśmy nowocześni!!! Laurka brzmi tak:


 I co, jest moc :P Niech panie szorują po chustkę do nosa i otrą łzy wzruszenia, a panowie niech pozwolą sobie na chwilę słabości....



Dobranoc :)



czwartek, 20 czerwca 2013

Jak (prze)żyć?

Panie Premierze, jak żyć w takie upały (w bloku)? To pytanie siedzi mi w głowie od wczoraj. Powtarzam je wtedy, gdy czuję, że mózg mi się ścina. NIENAWIDZĘ UPAŁÓW. Powtórzę jeszcze raz: NIENAWIDZĘ!  I nie jest to mendzenie na pogodę, bo ja każdą aurę na klatę wezmę. Ale, na Boga, nie umiem żyć/funkcjonować w takiej temperaturze. Taka pogoda wcale nie dodaje mi energii, wręcz przeciwnie. Słońce, i owszę, lubię, kiedy jest nie więcej niż 25 °C. Zatem od dwóch dni myślę i kombinuję, jak przeżyć kolejne dni gehenny. Myślę sobie, że ja sobie radę dam! Tylko co z dzieckiem? Co robić z Helką w takie dni, jakie mamy teraz? Dziś próbowałam zorganizować dzień w taki sposób, by wilk był syty i owca cała. Prawie wyszło. Podstawa to nie szlajać się po ulicach od 12 do 16. Dlatego na spacer wybyłyśmy przed 10, wróciłyśmy (z prawie ściętymi mózgami) przed 12. Potem trolowanie do 16. No bo jak nazwać inaczej leżenie na podłodze, i udawanie, że absolutnie cała moja uwaga skupiona jest na Helce. Udało mnie się w ten sposób nawet uciąć komara! Jutro czeka nas kolejny piękny ciepły dzień...może przeżyjemy, hej!



środa, 19 czerwca 2013

Lula Big Love

Ten post powinnam zacząć tak:

Drogie Czytelniczki (panowie jeszcze się nie ujawniają)!
Jestem niezmiernie Wam wdzięczna za słowa wsparcia i uwielbienia bloga mego! Mówicie, że chcecie więcej, więc będzie więcej! Postaram się sprostać Waszym wymaganiom, i zachwycać Was każdego dnia. Zrobię wszystko by mój talent rozkwitł niczym kwiaty polne, by być dla Was wieczną inspiracją!
Pozdrawiam Was moje wierne Czytelniczki!
Niech moc będzie z Wami!

A teraz przejdźmy do spraw bieżących...

Nie mamy psa, i mieć go pewnie nie będziemy. Nie, nie dlatego, że któreś z domowników ma alergię na sierść, i kicha i prycha przy bliższych spotkaniach. A dlatego, że ja mam pierdolca (przepraszam za wyrażenie, ale rzeczywiście tak jest) na punkcie sierści na podłodze i gdziekolwiek indziej. I tak już jest lepiej, toleruję coraz więcej. Ale jednak, ciągle kole oczy moje. Niemniej, u innych zwierzaki mnie nie przeszkadzają. Powiem więcej, uważam, że dziecko powinno mieć styczność ze zwierzętami jak najczęściej. Dlatego też staram się jak najczęściej gościć w domu Agaty i Michała oraz Luli (robią też dobrą kawę, i w ogóle jest tak miło :P). Lula (bo to ona jest główną bohaterką)...to była miłość od pierwszego wejrzenia, albo raczej liźnięcia. Helena zobaczyła ją i oszalała. Lula zobaczyła Helkę, i reakcja była podobna. Od razu wiadomo było, że to przyjaźń na dobre, i na złe. Że przetrwa największe kryzysy. Że będą się wspierać do końca życia. Że będą się sobą wzajemnie opiekować (tym jestem najbardziej wzruszona). Ja jestem zachwycona ich relacją. Wiem, że Lula rozumie Helkę jak mało kto, doskonale wie, jak poprawić jej humor. Helena...no cóż, dopiero uczy się, jak głaskać by nie krzywdzić. Wierzę, że niedługo opanuje tę sztukę do perfekcji, a BIG LOVE będzie jeszcze bardziej big...

P.S. Helena ma też kumpla tej samej rasy - Gibsona. Myślę, że kocha go bardziej niż jego własny pan... Również pozdrawiamy!!! ;)









wtorek, 18 czerwca 2013

Addicted to...

No to stało się! Klops nad klopsy! Moje dziecko ma pierwsze nałogi. A może one wcale nie są takie pierwsze....Bądź co bądź, jest uzależniona! Po pierwsze od piosenki Beirut "Vagabond", po drugie od książki "Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?". Kiedyś usłyszałam przerażającą historię o dziecku uzależnionym od piosenki grupy Weekend "Ona tańczy dla mnie". W duchu trochę się śmiałam, trochę drżałam. Śmiałam się, bo rodzice sami sobie w nogę strzelili pokazując dzieciakowi, że coś takiego istnieje. Ich problem, piosnka  pewnie już dawno stała się życiowym koszmarem. Z drugiej strony, pomyślałam sobie: a co jeśli i mnie to spotka? Przynajmniej byłam pewna, że dziecko nie zakatuje mnie Weekendem :P Katuje natomiast Beirutem. Tak, to ja jej pokazałam ten klip. Tak, to ja z nią tańczyłam, kiedy życie ją bolało. Ale nie myślałam, że dojdzie do tego, że Helka stanie przed kompem, i w charakterystyczny (a za razem histeryczny) sposób będzie się domagać "Vagabond". I może tak sześć (myślę, że i ze sto dałaby radę) razy pod rząd słuchać, patrzeć i bujać się...No ale co tam, gust ma dziewczę!!!(po mamusi, rzecz jasna)


No i ten czarny baran... Książeczka jest naprawdę cudna (w przeciwieństwie do innych propozycji, ale o tym kiedy indziej). Piękne ilustracje, i króciutki tekst, a raczej piosenka. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że jestem zmuszona czytać/śpiewać ją w nieskończoność. Bo jak nie, to sytuacja podobna jak wyżej + szansa, że dostanę książką po łbie. Strasznie się cieszę, że moje dziecko (już) wyrosło na czytacza pospolitego, że czyta więcej niż przeciętny Polak, ale czasami nosem mi ten baran wychodzi, o! Kiedy kończymy z baranem, zaczynamy z dwoma Michałami, kurczakiem Bartkiem i resztą bandy, yhhhhh!







Książkę Helka dostała od cioci Izy - wielkie dzięki :) 
Można ją kupić tu http://www.muchomor.pl/ - bardzo fajne wydawnictwo!

wtorek, 11 czerwca 2013

Kwestia zaufania - część 1

Okazuje się, że jestem całkiem ufną osobą. Ba, nawet bardzo! Zawsze miałam o sobie nieco inne zdanie...To, że zaufanie to podstawa każdego związku jest jasne jak słońce. Także w relacji matka-dziecko. A może nawet przede wszystkim w tej relacji. Helenie ufałam od początku, że da znać (jakkolwiek), jak będzie coś nie tak. Jak zaczęła się przemieszczać, to ufałam jej, że nie zrobi sobie krzywdy (naiwnie?). Po wstępnym oczyszczeniu otoczenia z rzeczy zagrażających zdrowiu lub życiu, pozwalałam jej na samodzielną zabawę. A co, niech ma dziewczyna trochę wolności. Wiedziałam, że jak jej się znudzi, to da znać ;) Ufam swojemu dziecku, że nie zje więcej papieru, niż ustawa przewiduje; że zgrzytający piach w zębach zniechęci ją do dalszej konsumpcji; że wie jak zejść ze swojego bujaka nie padając na twarz; że będzie grzecznie się bawiła na balkonie. Wiem, że w oczach innych rodziców jesteśmy nieodpowiedzialni, bo pozwalamy jej naprawdę na dużo. Eksploruje świat na maksa. Ile moja cierpliwość wytrzyma (a okazuje się, że wytrzymuje dużo). Nie biegam za Helką jak oszalała, żeby się nie przewróciła, żeby kolan sobie nie poobijała, skóry z nich nie zdarła. Poza tym, wydaje mi się, że ona już doskonale wie, czego jej nie wolno. Mówi wtedy: no no no!!! (jakimś takim szyderczym tonem, ale ok) Potem i tak robi swoje...Mam przeczucie, że tak już zostanie...




ufam, że komputer jej nie zje 


 ufam, że myszka nie ugryzie


ufam, że kanapka tak podana smakuje najlepiej


ufam (kotu), że łapy nie odgryzie


ufam, że nauczy się układać ubrania tematycznie



ufam, że trochę buta w paszczy jeszcze nikomu nie zaszkodziło


ufam, że nie będzie pchać się w nie swoje sprawy


niech ma dziewczyna trochę wolności!


A w kolejnym odcinku telenoweli pt. Kwestia zaufania...No właśnie, tego dowiecie się niebawem! [podejrzewam, że z tej ciekawości teraz nie zaśniecie!]

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Muza Dla Malucha

Czego słuchają polskie dzieci? Ktoś mnie oświeci? Chodzi oczywiście o muzykę, a ściślej mówiąc o muzykę dedykowaną dzieciom. Do refleksji zmusiła mnie piekielna zabawa, która miała miejsce w jednym z osiedlowych przedszkoli. Przechadzałam się obok, kiedy to z głośników płynęło UMC UMC, istne disko polo z dziecięcym (albo udającym dziecięcy) wokalem. Byłam tak poruszona tym rytmem, że aż nie wiem, o czym była owa piosnka...
Czego słuchałam ja? Tego, co puszczali rodzice. Na całe szczęście u nas w domu słuchało się sporo muzyki, więcej niż mniej. Nie grało się na żadnych instrumentach (nad czym ubolewam do dziś), ale muzyki było dużo. Czy ktoś pamięta piosenkę Formacji Nieżywych Schabuff "Palę faję"? Z jakiegoś powodu leciało to swego czasu na okrągło.... Po wielu latach mogę śmiało powiedzieć, że pierwsze lata mego życia miały ogromny wpływ na to, czego słucham dziś.
Czego słucha moje dziecko? Moje dziecko słucha jeszcze lepszej muzyki, bo ja mam jeszcze lepszy gust (hyhy). W domu radio gra od rana do rana (tak, ostatnio nawet w nocy nadaje, bo lubię się obudzić i po audycji odgadnąć, która jest godzina). Tylko to jest tzw. muzyka dla dorosłych (brrrrr jak to strasznie brzmi!). Zatem, czy na rynku są FAJNE płyty dla dzieci? Ja z dzieciństwa pamiętam płytę "Małe Wu Wu", która tak mi się wryła w pamięć, że nawet kiedy zapomnę jak się nazywam, to ją będę pamiętać. I tu pora na osobiste wyznanie: Panie Wojtku (Waglewski), kocham Pana! Za "Małe Wu Wu" i za wszystko inne też ;) Pamiętam do dziś, że za każdym razem, jak słuchałam tej płyty, to przenosiłam się w inny świat. To było COŚ! Oprócz tego była Akademia Pana Kleksa oraz wspaniały włoski chór dziecięcy (w którym strasznie chciałam śpiewać) Piccolo Coro Dell' Antoniano. A, no i nieśmiertelne Fasolki. Największe emocje, do dziś, wywołuje Małe Wu wu. Smutno mi, bo po TYLU latach nie znalazłam niczego podobnie poruszającego. Być może źle szukałam (albo nie szukałam wcale!). Dlatego rozpoczynam akcję społeczną (tak tak, muzyka do życia potrzebna jak mleko!)pod kryptonimem: MUZA DLA MALUCHA. Od dziś szukam, a tym, co znajdę prędko się będę dzielić. Życzcie mi powodzenia, i dzielcie się waszymi odkryciami!!! Liczę na to!!!

A na początek, klasyka





P.S. Miałam się podzielić wrażeniami z ostatniego wesela. Tak jak myślałam: dziecko w wieku 1-1,5 roku nie nadaje się na takie zabawy. Dlatego młodzież została szybko oddelegowana dziadków. a wesele, podobnie jak tydzień temu, było super, tylko strasznie męczące...Cieszę się, że to (chyba) było ostatnie w tym roku. O innych mi nie wiadomo.

środa, 5 czerwca 2013

Diabeł ubiera się w Global Mamas

Bądźmy szczerzy, nigdy nie miałam dylematu w co będę ubierać Helenę. Tak się szczęśliwie złożyło, że Helkę ubrali (i trwa to do dziś) dziadkowie, znajomi, ciocie, wujkowie...Kiedy byłam w ciąży przyszedł wujek Dudek z dwoma wielkimi worami ciuchów po swojej córce (jeszcze raz wielkie dzięki ;)) - korzystamy do dziś. Potem obdarowali wszyscy ci, którzy zostali wymienieni wyżej. I tak oto  uzbierało nam się ciuchów na ponad rok. Fajnie, co? Generalnie, to jeszcze raz, każdemu z osobna DZIĘKUJEMY! Zdemotywowało mnie to totalnie, i sklepy omijałam szerokim łukiem. Z czego się cieszę, bo na sklepy mam alergię. Poza tym uważam, że im więcej dzieci skorzysta z jednego ubrania, tym lepiej. Ot, taka idea mi przyświeca. Żeby jednak nie było, że w ogóle nie obchodzi mnie co utytłuje moja córka, to mam słabość ogromną do pewnej 'marki' (hahahaha). To Global Mamas z Gany. Tak z Gany, tej w Afryce. Dalej nie było. Ale tak się składa, że jedna z najukochańszych cioć Heleny - ciocia Moniczka, ostatnie dwa lata spędziła w Ganie (bynajmniej na misji, hihi). Przywiozła nam kilka świetnych rzeczy m.in. śliniaki, torbę i oczywiście kiecki. Są to jedyne w swoim rodzaju rzeczy wykonane ręcznie z ręcznie farbowanych tkanin. A kupując takie małe dzieła sztuki wspomaga się lokalne kobiety. No i rzecz, która mnie wzruszyła najbardziej - metki, na których jest napisane, kto wykonał daną rzecz. No i co, chodzę dumna jak paw, bo wiem, że nie spotkam nikogo w takim samym ciuchu ani w mieście, ani pewnie w województwie, a może i w kraju, o! :P Jeżeli ktoś podróżuje, i ma ochotę przywieść nam coś nietuzinkowego, serdecznie zapraszam :)








niedziela, 2 czerwca 2013

Weselmy się!

Dzień dziecka świętowaliśmy bez dziecka. A co! Nam - starym, też się coś od życia należy. Zatem młodzież świętowała w towarzystwie dziadków, ciotek i wujków; my ze znajomymi na weselu. Wesele to z wielu względów było wyjątkowe. Dla nas jednak najważniejsze było to, że pierwszy raz od roku balowaliśmy bez Helki. I wcale, a wcale nie byliśmy smutni z tego powodu. Ale jak wyglądają wesela, to każdy wie. Ja, proszę państwa, nie o wczorajszej imprezie chciałam pisać, a o tym, że dziecko w imprezowaniu nie przeszkadza. Otóż w zeszłym roku mieliśmy zaszczyt być na czterech weselach (i ani jednym pogrzebie;)) oraz kilku innych większych spędach. Na każdym z Heleną, która miała wtedy 4, 5, 6 i 8 miesięcy. Tylko na jednym poszłam spać przed północą. Na wszystkich moja córka była ostatnim dzieckiem schodzącym z parkietu. Jeżeli ktoś stoi przed dylematem: jechać z dzieciakiem na wesele, czy nie jechać? Dobrze radzę: jechać! Ale jest jedno (a może i więcej) ale. 

1. Najlepiej/najwygodniej jeździ się z dzieckiem, które jest wystarczająco małe, takie do roku właśnie (ze starszymi na razie nie mam doświadczenia :P) Wydaje mi się, że takie maluchy nie przywiązują uwagi do tego, gdzie śpią, ale z kim śpią. 
2. Chusta - dzięki niej jesteśmy na weselu dłużej i bardziej. 
3. Towarzyskie dziecko. Posiadanie takowego ułatwia jeszcze bardziej sprawę. Jak nie chce ci się już nosić dzieciaka, oddajesz je w ręce ciotek/wujków, których na weselu nie brakuje. Helena jest klasyczną powsinogą, dzięki czemu przechodziła z rąk do rąk niczym puchar, a my w tym czasie mogliśmy doskonalić nasze kocie ruchy. Poza tym, tak bardzo jej się podobało, że czekała do północy, aż wjedzie tort. Potem była łaskawa iść spać. 
4. Karmienie piersią. Nieważne czy jesteś przy stole, czy pod stołem - dziecko syte będzie. 
5. Nabyty lub wrodzony luz. Staramy się nie spinać, jak pan mąż jest niewyżyty towarzysko i  pilnuje pary młodej do 6 rano. Albo jak postanawia zrzucić garnitur na rzecz dżinsów i koszulki. Albo jak mu tak bardzo posmakuje bimberek, że będzie przy nim stał aż do wyczerpania zapasów. Albo jak z innym panem mężem robi pokaz tańca (no, to kochamy wszyscy;)). Nie zważamy na to wszystko, tylko się doskonale bawimy.
6. Wygodne odzienie i obuwie. Tańczenie tzw. Zorby na wysokich obcasach z dzieckiem w chuście może być niebezpieczne. W płaskich wyszło mi całkiem całkiem...
7. Słuchawki. My nie korzystaliśmy, ale rzeczywiście czasami może być za głośno dla dziecięcia, wtedy warto mieć takowe.

Za tydzień idziemy na wesele razem z Heleną. Dam znać jak wyszło.

A tymczasem....najlepszego dzieciaki! (doskonały klip)