piątek, 28 listopada 2014

Szpital.


Na początek mały quiz:
Co robi matka, kiedy ląduje ze swoim dzieckiem w szpitalu? 
A. Płacze, bo dziecko jest chore.
B. Płacze,  bo musi zostawić drugie dziecko. 
C. Odpowiedź A i B.


Wiedziałam, że to się stanie, że prędzej, czy później wyląduje w szpitalu z dzieckiem. W końcu prawie wszystkie matki, jakie znam przez to przeszły, więc i na mnie musiał przyjść czas. No i przeszedł.  Półtora tygodnia z Tadziem w szpitalu dziecięcym, w sali nr 12. Ach, jakże inspirujący to był czas! Ile emocji, doznań i przemyśleń! Sama nie wiem od czego zacząć, tyle mądrości życiowej się uzbierało. Jedno jest pewne - mogłabym napisać kawał porządnej pracy naukowej. Ba, jak kiedyś będę się nudzić, to położę się na własne życzenie by czynić szpitalne obserwacje i je analizować. Normalnie zostanę naukowcem! 


Jak twierdzi moja osobista Pani Doktor, Tadeusz miał poważną infekcję układu moczowego. Pewnie gdyby był starszy dostałby antybiotyk doustnie i tak by wyglądało nasze leczenie. A że gnojek mały, to wywczas szpitalny nam zafundował ;) Ale i tak przez pierwszy dzień żyłam nadzieją, że może jednak to nic poważnego, że może puszczą nas do domu :D Nie puścili. A ja musiałam nauczyć się żyć w szpitalnej rzeczywistości, gdzie sale nie mają ścian tylko ogromne okna, gdzie każdy każdego może obserwować, gdzie można oglądać cztery telewizory na raz, gdzie łzy matki to chleb powszedni. I żeby było jasne, nie umartwiam się nad swoim losem, bo wiem, że nasz przypadek to jednak mały pierdek. Ale emocje robią swoje, rodzic jedną nogą jest jeszcze w domu, gdzie zostało drugie dziecko, które ma dzień dyni i musi się ubrać na pomarańczowo ;) No i jak tu żyć na dwa fronty???

Kaszka, mleczko i herbatka.

Byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy jednym z pierwszych pytań, jakie zadała mi pielęgniarka na sali był: czy karmi pani dziecko na leżąco? Jeżeli tak, to ona mi zaraz łóżko przywiezie, które będzie ze mną 24h na dobę :D W innym wypadku, tzw. pryczę rozkłada się tylko na noc. A ja, proszę państwa, miałam własne wypasione wyro! No, łóżko rozmiaru starszego dziecka, decha plus cienki materac. Biodra miałam tak poobijane jakby kto mnie łopatą zdzielił, ale było moje do końca pobytu :D
Ale chciałam na chwilę się zatrzymać przy karmieniu dzieci. Jako że oddział szpitalny to jakby Big Brother, widzisz co robią twoi sąsiedzi o każdej porze dnia. (Nie to żebym się nachalnie gapiła, ale czasami odstawialiśmy wspólne tańce z innymi rodzicami ;)) Niestety widzisz też, co jedzą inne dzieci. No i mnie osobiście włos jeżył się na głowie. Ba! Chyba stałam się terrorystką laktacyjną ;D Przez cały pobyt w szpitalu tylko dwa razy widziałam jak matka karmi swoje dziecko piersią. U reszty stały obowiązkowo: Bebilon i "cherbatka" Bobovita. Dlaczego akurat te produkty? Nie mam zielonego pojęcia. Ale było to podstawą żywienia dzieci bez względu na wiek. Czasami, gdy syn sąsiadki darł się w niebo głosy, i nic nie było w stanie go uspokoić, chciałam zaoferować swój "sprzęt" ;) Ostatecznie nie odważyłam się ;)

Szpitalny survival.

Każdy, kto choć raz przebywał w szpitalu (jakimkolwiek) wie, że życie w szpitalnej rzeczywistości wymaga sprytu, zapału i  kilku umiejętności ;) Po pierwsze, musisz nauczyć się spać w nieco innych warunkach niż te domowe. Nie będę narzekać, bo oddział, na którym wylądowaliśmy wyposażony był w nowe, eleganckie prycze. Prawie, jak w hotelu ;) No ale moje wyrko było trochę za krótkie, trochę za wąskie i trochę za twarde. Z powodu tych nieszczęsnych okien w ścianach i ostrego jarzeniowego światła "cisza nocna" zaczynała się o 19. Dłużej nie dało się wytrzymać przy zapalonym świetle. Pech chciał, że "nasz" oddział jest jeszcze przed remontem, no i w łazience był kibelek i umywalko-wanienka, ale prysznica już nie :( To też by zażyć kąpieli musiałam wychodzić ze szpitala, co w sumie miało swoje plusy :) Na koniec: wrzątek - produkt deficytowy na oddziałach dziecięcych. No bo oficjalnie nie wolno go "posiadać". Ale wiadomo, czasami trzeba go mieć, i koniec! Ja np. miałam problem żeby przelać wrzątkiem laktator. No i jedna z pielęgniarek podsunęła mi pomysł (czajnika nie chciała mi użyczyć): zagotować wodę w mikrofalówce. Ale uwaga, to nie tak, że ja sobie idę z kubeczkiem i gotuję. Nie, nie. Koło mikrofalówki stały butelki z wodą potrzebną do zrobienia mleka. Tak przygotowana mogłam przelać sprzęt, a nawet zrobić herbatę ;)

Telewizyjny terror.

Nie mam w domu telewizora. Nie lubię oglądać TV. Odzwyczaiłam się i tyle. Dla mnie podstawą egzystencji jest radio. Ale do rzeczy. W każdej sali znajdował się odbiornik TV :D Taki, co to prawie pod sufitem wisiał. Taki, co to na monety działał (nie na prąd;)) No i jak rodzic albo dziecko znużone, to kilka złotych polskich i można zanurzyć się w odmętach rewelacyjnych programów. Telewizor włączyłam dwa razy. Za każdy razem po dwudziestu minutach wyłączałam, bo po pierwsze nudą wiało, po drugie szyja mnie bolała od patrzenia w górę. Naiwnie myślałam, że jak wyłączę telewizor, to "minutnik" też stanie. No, naiwnie. A wiecie, co było hitem na salach? Te pseudo seriale typu "Szkoła", "Ukryta prawda" czy "Szpital" (bo mało szpitalnych klimatów na co dzień było :D. Zatem najbardziej nurtowała mnie myśl: co to będzie, jak kogoś nam dokoptują do sali, i ten ktoś włączy TV i będzie mnie katował tym gównem. Doczekałam się i takiej sytuacji (trwała na szczęście tylko 48h). No i jakbym wiedziała! Najpierw Superstacja (nienawidzę kanałów informacyjnych), potem owa "Szkoła" i na deser....tadam! Ewa Drzyzga :D No czad po prostu!!!

P.S. Mój syn Tadeusz podbił serca wszystkich pielęgniarek i lekarek ;) Doczekał się nawet wyznania miłości od jednej z nich! Takie mam urocze dziecko!

P.S. 2. Ruszyła akcja "Szpital przyjazny rodzicom". Jak jest w innych szpitalach, na innych oddziałach. to wiem tylko z opowiadań. Najwidoczniej miałam szczęście, bo nie mam zastrzeżeń do pracy ani lekarzy, ani pielęgniarek. Spotkałam się tylko i wyłącznie z dobrze wykonującymi swoją pracę i pozytywnie nastawionymi ludźmi. Co do warunków bytowych, myślę że było ok. Wierzę, że będzie lepiej, po remoncie. 

wtorek, 14 października 2014

Przedszkole.

Jestem człowiekiem, który jako dziecko przeszedł przez wszystkie placówki edukacyjne. Żłobek, przedszkole, podstawówka...Żłobka nie pamiętam, ale chyba traumy nie mam. Przedszkole pamiętam doskonale. Najcudowniejszy czas w moim życiu :D Kiedy 1. września cały Facebook żył pierwszymi dniami w tychże placówkach, ja zaczynałam odliczać do 1-ego października. Tego dnia moja córka najukochańsza miała zacząć przygodę z przedszkolem. Doczekałam się! :D Z kilkoma gilami w tzw. międzyczasie, ale chodzi. Uffff!!! Wiem, że po raz kolejny wyrodna matka ze mnie wychodzi, ale tym razem to z miłości jestem taka wyrodna ;) (za każdym razem chyba z miłości jestem wyrodna...) Nastał bowiem czas w naszym życiu, kiedy to matka jest słabą atrakcją dla dziecka. Wiem, wiem, jakbym się postarała, tobym zapewniła Helenie zabawy nie z tej ziemi. Ale powiem szczerze, niech zapewniają jej i zabawę i edukację ci, którzy dostają za to kasę. Każdy, kto choć raz spotkał na swej drodze pannę Helenę wie, że to nie jest typ anemika. Że oczy dookoła głowy, że głowa dookoła szyi, że siedem głów to czasami za mało. O cierpliwości i stalowych nerwach już nie wspominając. Poza tym dziecko moje upodobało sobie taką bajkę jedną o takiej śpiącej jednej i mogłoby oglądać cały dzień non stop. A to się mnie już nie podoba. 
Zatem Helenka pomyka do przedszkola. Mimo, że czasami twierdzi, że nie chce tam iść, to jakoś nie żegna się czule z matką czy ojcem. Wygania nas wręcz. Co prawda przez jakiś czas nie pozwalała pani Kasi wyjść do łazienki (drąc się w tym momencie), ale to już nie mój problem ;) Co prawda terroryzuje panie, że ma lecieć piosenka o misiach, ale to już nie mój problem ;) Helena próbuje ustawić sobie przedszkole, panie próbuję ogarnąć czorta mego. Kiedyś dojdą do porozumienia.
Myślę, że w naszym przypadku przedszkole to same plusy. No może jeden - choróbska, no ale coś za coś. A ostatnio usłyszałam historię o tym, że pewne dziecko nie pójdzie do żłobka/przedszkola bo "za szybko się rozwija i będzie się tam nudziło". Nie będę komentować. Pranie muszę wieszać.

wtorek, 16 września 2014

Zły policjant

Ostatnio odkryłam swoje drugie JA. Albo raczej nazwałam je po imieniu. A brzmi ono: Zły Policjant. Jakoś z dumy jeszcze nie pękłam, a świadomość bycia Złym Policjantem to póki co gorzka, wielka piguła do przełknięcia. No bo jak mam się czuć, kiedy okazuje się, że jestem jedyną osobą, która potrafi okiełznać żywioł, jakim jest moja córka? Że tylko rządy mojej 'twardej ręki' na nią działają? (Dla jasności, nie używam rąk do wymierzania kar cielesnych). Może powinnam się cieszyć, w końcu to nie byle umiejętność. Może warto ująć ją w CV - "ogarniam tajfun Helenę", "skutecznie walczę z żywiołami", "uciszam jednym spojrzeniem" (taaaa, jasne!), "potrafię pracować w warunkach szkodliwych dla słuchu".
Z drugiej strony...Nie mogę być tą jedyną. Nie mogę, i nie chcę. Bo wykańcza mnie to i fizycznie, i psychicznie. Naprawdę często nie chce mi się kłapać paszczą: "Helena, nie wolno!", "Helena, wróć!", "Helena, przeproś!". Wtedy siedzę, i łypię, kto zareaguje. Poza tym, nie mogę cały czas ganiać za dzieckiem, bo tracę dużo energii, tym samym spalam dużo kalorii. A przecież każda matka potrzebuje dużo energii by nadążyć za dzieckiem swoim, więc kalorie są mi bezwzględnie potrzebne do życia!
W końcu doszło do takiej sytuacji, że Helena drze się wieczorami: idź sobie mamo, idź! Bo to tatę można tysiąc razy prosić o czytanie bajki, a mnie nie wzrusza jej histeria, więc jestem wyrodną matką. Pracuję właśnie nad pierwszymi wspomnieniami córki. Kiedyś będzie na terapii opowiadać, jak to bezduszna matka goniła ją spać, a jedynie ojciec rozumiał jej potrzeby. Ehhh!
Oczywiście, nie mam absolutnie wyrzutów sumienia :D Ktoś musi być w tej rodzinie twardy. Jestem dumna (a jednak trochę pękam z dumy), że to właśnie ja! ;) Tylko muszę zacząć zbierać na własną terapię, wyjazdy do SPA i inne uciechy ducha, bo sama tego, psia mać, nie ogarnę.

czwartek, 11 września 2014

Bacz, na kogo wychowujesz!

Mieszkam na osiedlu pełnym bloków, takie małe blokowisko. Małe dlatego, że bloki są cztero a nie dziesięciopiętrowe. Ale jest ich na tyle dużo, by określić je mianem blokowiska. W tym samym miejscu żyję przeszło 20 lat. Sporo. Tak też niektórych sąsiadów (tych bardziej w moim wieku) znam od gówniarza. Chociaż 'znam' to dużo powiedziane. Raczej obserwuję z daleka, albo unikam. Ale nie o unikaniu sąsiadów chciałam pisać ;) 
W mojej klatce mieszka koleś - wiek: między 25-30 lat. To, że jest uzależniony od alkoholu i nie tylko, to bardzo bardzo delikatnie powiedziane. Świątek, piątek czy niedziela, 8 rano, wczesne popołudnie czy wieczór - nieważne. Zawsze jest dobra pora by "się zrobić" (nieważne też czym). Ów człowiek odzywa się do mnie TYLKO wtedy, gdy jest pod wpływem. Czasami zarapuje, czasami pobełkocze, czasami ponarzeka na starych. Tak, na starych. Mój sąsiad mieszka z rodzicami. Normalni ludzie, żadna patologia. Tzn. syn ich jak najbardziej patologia, ale oni nie. A może jednak tak? Bo jak można wytłumaczyć fakt, że mieszkasz z było nie było swoim dzieckiem, które na dno stoczyło się jakieś 15 lat temu. Od tamtej pory jest tylko gorzej. Włącznie z handlem narkotykami na klatce schodowej, włącznie z odsiadką za tenże handel. Synuś wraca po kilku/kilkunastu miesiącach, i co? I wszystko jest OK? I nie przeszkadza mi to, że synuś szkoły żadnej nie skończył (może gimnazjum)? I mam wylane na to, że syn zalany w samo południe? Mam w dupie, że handluje jakimś syfem pod moimi drzwiami? Nie widzę tego???
Czy "trzymanie" w domu kogoś takiego to jeszcze miłość rodzicielska, czy właśnie patologia i totalna głupota? 
Wracam wczoraj z podwórka z dzieciami moimi, jest trochę po 18-tej. Pod klatką siedzi kumpel sąsiada (ma jakieś 30 lat, mieszka w bloku obok, również z rodzicami), ujarany po pachy. Fizycznie zrobiło mi się niedobrze. Był tak nieprzytomny, że jednym palcem chłopa mogłabym unicestwić. Po chwili dołącza do niego mój sąsiad wspaniały, w stanie podobnym. Z zapłakaną "żoną" wychodził z mieszkania. Rodzice są na miejscu.

poniedziałek, 1 września 2014

Matka (nie) samotna

Konkubent śmiechem-chichem nazwał mnie 'samotną matką'. Ale tu nie ma się z czego śmiać. Płakać też nie mam zamiaru. Tylko połączyć się w bólu z innymi matkami, które tylko z pozoru nie są samotnymi. No bo jest jakiś tam mąż, jakiś tam facet. Kocha swoje dzieci. Ba, kocha nawet matkę swoich dzieci. Ale w domu bywa...no cóż - weekendowo. Albo nawet i nie. Myślę sobie, że wcale nie mam najgorzej, w końcu daję sobie świetnie radę :D Tylko czasami zimny pot mnie oblewa, a na usta cisną się bluzgi, kiedy dwa kółka w moim zajebistym wózku odmówią posłuszeństwa, i jak ta sierota pcham go jakby tam tona węgla była, a nie dwójka dzieci. Ale to nie jest wina niebytności konkubenta. Tak musiałam się pożalić ;) Było nie było, matki (nie) samotne muszą żyć na pełnej k*rwie (przepraszam za wyrażenia, ale dziś bardzo mi pasuje). Mogą sobie dziamgać pod nosem, że sił brak, że syf kiła i mogiła, że dupa totalna, a ty w domu nic nie robisz! Ale na dziamganiu mogą też poprzestać. Widziały gały co brały? No właśnie! To do roboty, a nie mądrościami życiowymi się dzielić!!!

wtorek, 26 sierpnia 2014

Jestem wspaniała!

Od kiedy jestem matką dwojga, bardzo często zdarza mi się popadać w samozachwyt. Ten cudowny stan nawiedza mnie najczęściej w dzień idealny, kiedy myślę sobie, że moje dzieci są idealne. Serio, miewamy takie dni, i mam w głowie takie myśli. I nie są to dni spędzone pod palmami, a dzieci nie pilnuje opiekunka. To są dni, kiedy się dogadujemy, kiedy udaje mi się wejść w rytm dzieci. Kiedy Helena nie wpada w histerię osiem razy dziennie, tylko dwa razy. Kiedy wyjście na podwórko nie jest mordęgą, tylko fajną wyprawą. Kiedy o godzinie 16 nie mam ochoty wyć, tylko znowu wyjść z domu. Kiedy udaje mi się położyć spać przynajmniej jedno dziecko ok. 20. Wtedy myślę sobie, że jestem zajebista, że gwiazdy mi sprzyjają, a energia chyba z kosmosu płynie. Wiem, wiem, jest się czym podniecać. Osoba bezdzietna puknie się w głowę i spojrzy z politowaniem. Ale dla matki dwojga to wyczyn :)
Ojciec dwojga poszedł ostatnio do sklepu ('na pieszo') z dzieckiem starszym i jak wrócił, rzekł: "Chodzenie z Heleną i dwiema siatami to gehenna!" Really??? :D
Dziś mieliśmy dzień idealny. Jestem taka wspaniała!


czwartek, 21 sierpnia 2014

Jak (nie)bywamy.

Pseudo urlop - wypad na kilka dni na Kaszuby do rodziny. A skoro jesteśmy tak blisko Trójmiasta, to może pojedziemy sobie nad morze? A może nie, bo pada. To może do sklepu wpadniemy na zakupy? No może. To jedziemy. Korek nr 1. Korek nr 2. Ups! Mijamy zjazd do Decathlonu. Dupa blada. Jedziemy zatem dalej. Pochodzimy po gdańskiej starówce i będzie git. Korek nr 3 - gigant. Okolice starówki zawalone na maksa. Tadek dostaje pierdolca. Jeździmy 20 minut w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Aha, Jarmark Dominikański! Zapomniałam o tej imprezie! Znajdujemy miejsce, hurrrrra!!! Umordowani wygrzebujemy się z samochodu. Sms do Moniki, gdzie zjeść (żeby nie tracić czasu na szukanie). Wybieramy się do restauracji Kos. Podobno jest tam miejsce dla dzieci. Rzeczywiście jest, i to super wypas! Zamawiamy jedzenie, Helena się bawi, a Tadek się drze. Jupi! Więc uprawiam spacery między stołami, żeby nas goście nie pogonili. Konkubent dostaje jedzenie. Jedną ręką je, drugą ogarnia młodego. Ja pilnuję Helki, której przestaje podobać się pokój zabaw, i generalnie to ona opuszcza lokal. Coby nie dopuścić do popisowej histerii mojej córki, opuszczam lokal z nią i Tadziem. Dajemy zjeść ojcu. Potem zmiana - niech i matka się naje. Helena gardzi nawet pizzą! Jesteśmy upoceni, zdyszani, mamy dość już wszystkiego. A jeszcze trzeba wrócić do Kościerzyny. Na samą myśl robi mi się słabo. Wsiadamy do samochodu, jedziemy, i powtórka z rozrywki: korek nr 1, korek nr 2, ... Jedno dziecko się drze, drugie mu wtóruje...Jest bosko!
Wnioski:
1. Podróżowanie w wakacje, w okolicach weekendów dłuższych bądź krótszych nie jest dla ludzi z dziećmi. Chyba, że podróżujemy po puszczy.
2. Spożywanie posiłku w miejscu publicznym w towarzystwie naszych cudownych dzieci jest na tyle stresujące, że na razie nie planujemy kolejnego. Zbyt mało miastowi jesteśmy. Miejsce nasze na naszej lokalnej wiosce jest, w domu, bez świadków.

piątek, 8 sierpnia 2014

Halo!

Czas zasuwa jak szalony! Taka oto głęboka refleksja mnie naszła. Już prawie od dwóch miesięcy jest z nami Tadeusz. Pan Tadeusz :) Syn doskonały, nie ma co! Brat też doskonały, bo jeszcze nie potrafi odwinąć się siostrze ;) Tadzio jest super wyluzowanym gościem, któremu zależy głównie na zaspokajaniu potrzeb żywieniowych, dlatego wygląda bardzo ZDROWO (na trzy podbródki, i po 8 fałdek na każdej kończynie). Postanowił prześcignąć koleżankę Marię :D Jest na dobrej drodze by wygrać te zawody. Aha, i jest klonem swojego Dziadka :)

Po dwóch miesiącach bycia matką 'dwójki' w głowie kłębi się mnóstwo myśli. Jest ich tak dużo, że będę je spisywać przez kolejne lata. Ale tak w skrócie:
- nie jest tak źle, jak sobie wyobrażałam. Ba, jest naprawdę dobrze!
- logistyka to podstawa;
- gdy posiadasz dwoje dzieci, jedno dziecko w domu, to brak dziecka ;)
- pomoc osób trzecich - bezcenna;
- dobry wózek - rzecz baaaardzo ważna;
- bez chusty ani rusz!
- nienawidzę upałów! (a to nowość)
- emocje - napiszę kiedyś książkę na ten temat :)

No, to by było na tę chwilę wszystko. Jak mi czas pozwoli, to będę się rozpisywać, wymądrzać, udzielać rad i pisać poematy.

środa, 11 czerwca 2014

Jak żyć? A.D. 2014

Taka sytuacja: jest upał - ty upałów nie tolerujesz. Jesteś w ciąży, możesz urodzić w każdej chwili, ale nie chcesz urodzić teraz, bo masz jeszcze co robić; za tydzień będzie lepiej. Masz dwuletnie dziecko, któremu trzeba zapewnić jakąś rozrywkę; bieganie po placu zabaw odpada z wiadomych przyczyn. Mieszkasz w bloku, na czwartym piętrze. Jak przeżyć? Jak żyć, żeby nie zwariować?

1. Jeżeli musisz wyjść z domu, zrób to maksymalnie wcześnie. Mnie się udało dziś wrócić po 10.
2. Wszelkie zasłony, rolety, żaluzje zasłoń szczelnie. 
3. W pokoju, gdzie rano masz cień otwórz okna, niech wpadnie trochę "chłodu". Potem, jeżeli mowa o balkonie, drzwi zamykamy i zasłaniamy szczelnie.
4. Zaplanuj dziecku jakąś rozrywkę. My mamy basenik na balkonie, więc jest czas na taplanie (jak jeszcze słońce nie bombarduje balkonu). Niestety musiałam się ugiąć, i pozwolić na bajkę/piosenki wcześniej, niż zwykle, no i częściej niż zwykle. Poza tym spędzamy sporo czasu na łóżku układając puzzle i czytając.
5. Dogadzaj/cie sobie! Dzień bez dobrego deseru jest dniem straconym. O tej porze roku bardzo łatwo zrobić super deser. I ty i dziecko będziecie wniebowzięci :)
6. Śpij, kiedy dziecko śpi. A jeszcze lepiej będzie, jak uda ci się pospać, zanim dziecko padnie (mnie się dziś ta sztuka udała;)), potem będziesz miała więcej czasu na...relaks ;) Albo zrobisz obiad :P
7. W takie dni życie rządzi się swoimi prawami. Nie zdziw się, jeżeli twoje dziecko nie będzie chciało iść spać o 19-20 (moje nigdy nie ma tego w zwyczaju, tym bardziej teraz). 18 - 19 to najlepsza pora na wypad na plac zabaw. Do tej czynności zatrudniamy tatę, ciocię, babcię. Ty musisz odpoczywać, jasne? Dzień kończy się wtedy, kiedy robi się ciemno, czyli ok 22. U nas niestety jeszcze później. Ale nie spinamy się! Lato nie trwa wiecznie, niech dziecko też ma coś od życia!
8. Ubrania to zło! Jeżeli tobie jest gorąco, to twojemu dziecku też. Pozwól mu chodzić bez ubrań, jeżeli ma taką potrzebę. Czasami naprawdę wystarczy ściągnąć koszulkę/gacie żeby dzieciakowi się dobrze zrobiło.

Za jakiś czas pojawi się pewnie notka o tym, jak przeżyć z dwójką dzieci w upale, w bloku. Can't wait!!!

piątek, 6 czerwca 2014

Jesteś w ciąży? Nie jesteś sobą!

Parę miesięcy temu obudziłam się z myślą "muszę obejrzeć film z Nowym Jorkiem w tle". Rzadko mam takie paranoje, ale tym razem wiedziałam, że moje pragnienie musi być spełnione. Przeglądałam listy Top 100 najlepszych filmów umiejscowionych w tymże mieście, ale nic mnie chwyciło.I nagle mi się przypomniało, jak  moja wspaniała Małgorzata poleciła mi kiedyś "Dwa dni w Nowym Jorku". A że, nazwijmy to pierwsza część - "Dwa dni w Paryżu" podobała mi się przeogromnie, to wierzyłam, że i tym razem będzie fajnie. No i rzeczywiście było. Ale do czego zmierzam. Otóż w ostatniej scenie filmu pada świetny teks z ust głównego bohatera: "Jesteś w ciąży! Nie jesteś sobą!!!" Czytaj: kochanie, nie zwariowałaś, tylko zaciążyłaś, a to absolutnie tłumaczy twoje absurdalne zachowanie ;) Czy rzeczywiście tak jest? Moje osobiste zdanie: TAK! Niestety tak. Nie lubię się czuć obco w swojej skórze, a początek ciąży (i jednej i drugiej) był dla mnie frustrującym doświadczeniem, i na płaszczyźnie fizycznej i psychicznej. Po rozmowach z wieloma babkami wiem, żem nie samotna w tych odczuciach. Tygodnie mijały, bywało raz lepiej, raz gorzej. Ale gdy czasami mi się zdarzyło spojrzeć na siebie z boku, i pomyśleć - "no pierdolnięta jestem, no", to wiedziałam, że nie jest dobrze. Mogłam sobie wyć, bluzgać i wydzierać. Z hormonami nie wygrasz. Finisz ciążowania, i co? I to samo, co na początku, tylko z wielkim brzuchem z przodu. No i zawsze można liczyć na dziecko nr 1, które wyczuwa, kiedy czujesz się najpodlej i wtedy dowala ci, a co! A jak człowiek tymczasowo niepoczytalny, to zachowuje się jak radar, który namierza głupich ludzi, wredne dzieci, pluje jadem na lewo i prawo. Jednym słowem - izolacja wskazana. To też czynię. Sama ze sobą najlepiej się dogaduję. A najbliżsi chyba się przyzwyczaili, że jestem "nieswoja" :P

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Strach się bać.

Nie ma co ukrywać , do "godziny zero" zostały już tylko dni. Co się dzieje w głowie przed narodzinami drugiego dziecka? W sumie to samo, co przed narodzinami pierwszego. W moim przypadku - lekka sraczka. Niby jestem mądrzejsza, niby wiem, czego się spodziewać (to akurat nie do końca jest plus ;)), niby...A jednak strach ma wielkie oczy. Zatem boję się wszystkiego, czego bałam się dwa lata temu + nowinki w postaci: jak zareaguje panna Helena na nowego człowieka? Scenariuszy ułożyłam wiele. Rozmów z matkami wielodzietnymi odbyłam wiele. I co? I nic. Wiem tyle, że wszystko może się zdarzyć, że nie przewidzę reakcji. Czyli nie wiem nic :D 
Poza tym doświadczam fajnych reakcji, zazwyczaj starszych osób (babcie, dziadki, pradziadki...), dla których kobieta w ciąży + dziecko to jest jakiś szał w trampkach ;) "Pani wie, będzie ciężko, ale to nie będzie trwało wiecznie! Potem będzie super!" I tak sobie rozmawiam, a to na przystanku, a to na ulicy. Miłe to :)
W ogóle ostatnio dostaję tyle dobrego! Bardzo dobrzy ludzie mnie otaczają, ale o tym kiedy indziej.

niedziela, 18 maja 2014

Nudy

Dawno nie pisałam, bo jak tłumaczyłam dziś Pauli, nudno u nas i nic się nie dzieje ;) Chociaż tak naprawdę dzieje się bardzo dużo. Żyjemy całkiem intensywnie, nie widać zwolnionego tempa. Tzn. ja na pewno jestem mocno zwolniona - ostatnio miałam okazję przejść przez kawałek miasta, wejść dwa razy pod górę, potem na trzecie piętro i muszę przyznać, że zmachałam się jak maratończyk! Ale co mam robić, to robię, czy to sama, czy w dwójkę, w trójkę...Jeździmy sobie to tu, to tam, nie zamulamy (mimo, że ja często fizycznie zamulam). Niby nie mam wielkiego brzucha, a jednak czuję się jak tocząca się kula ;) Do przyjścia na świat dziecka nr 2 nie jestem przygotowana pod żadnym względem. Najbardziej skupiam się na przygotowaniu psychicznym, reszta...spuśćmy na to zasłonę milczenia. Cały czas wydaje mi się, że mam tyyyyyyyle czasu, że ho ho! A tu zaledwie kilka tygodni zostało. Z drugiej strony wiem, że wystarczą dwa dni żeby wszystko załatwić (w razie co, liczę na moje kochane koleżanki :D). Tak też gniazda nie wiję. Planuję wypad za miasto z matkami polkami, i zastanawiam się, czy uda mi się do Warszawy jeszcze wyjechać. Coś tam się dzieje. Dziać będzie się jeszcze więcej. Niczego nie planuję, bo wiem, jak chujowy niefajny może być początek macierzyństwa. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Nie nastawiam się, że trzy dni po porodzie zrobię obiad, pójdę na spacer, a dzieci będą tak urocze i kochane, że z chęcią zaopiekuję się jeszcze dwójką. Ale wiem, że mam zaproszenie na dwa (?) koncerty latem, i zamierzam z tych zaproszeń skorzystać :) Tak mi dopomóż!

niedziela, 6 kwietnia 2014

Płodzę, rodzę, wymagam?

Ostatnimi czasy dużo obserwuję (powinnam zostać zawodowym obserwatorem!). Kogo obserwuję? Rodziców, i trochę dzieci ;) Dużo też słucham różnych historii. I tak zaczęłam się zastanawiać, drogi rodzicu, po co tobie właściwie jest dziecko? Czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiałeś? Czy podchodzisz do życia raczej bezrefleksyjnie - się trafiło, to się ma. Bo nawet się nie wychowuje, tylko się to dziecko ma. I się chce, żeby owe dziecko było: po pierwsze ładne i oczywiście ładnie ubrane. Po drugie zdrowe, bo z chorym/chorowitym dzieckiem dużo chodzeniach po lekarzach, a to upierdliwe jest. Po trzecie, grzeczne. I tu się na chwilę zatrzymam. Co to znaczy, że dziecko ma być grzeczne? Albo inaczej, jak zachowuje się niegrzeczne dziecko? Patrząc na moje dziecko, można uznać, że jest non stop niegrzeczne. Albo przynajmniej niesforne. Bo biega, bo krzyczy, bo ucieka, bo pokłada się na schodach, bo biega ze szczotką od kibla, bo bierze do buzi kamienie...i tak mogłabym jeszcze wymieniać. Ale rzadko mówię o Helenie, że jest niegrzeczna. Kiedy konkubent wraca do domu, nie zadaje jej pytania: czy byłaś dziś grzeczna? Równie dobrze mógłby o to zapytać i mnie, a ja jego. Drogi rodzicu, "fundujesz" swojemu dziecku niebywałą atrakcję w postaci rodzeństwa, i wymagasz żeby było 'grzeczne'. Żeby cię słuchało, przykładnie chodziło za rękę, żeby udawało, że nic się nie zmieniło. Najlepiej, żeby samo powiedziało: idź matko, nakarm tego cudownego dzidziusia, a ja zajmę się sobą. Drogi rodzicu, a czy przez chwilę próbowałeś wczuć się w rolę swojego dziecka? Czy przeczytałeś choć jeden artykuł na temat emocji dzieci? Czy próbowałeś zasięgnąć rady u specjalisty? Nie. Bo po co? Łatwiej wymagać, i czekać aż wymagania zostaną spełnione. Niech dziecko się stara, ja nie muszę.
Wróćmy do wyliczanki. Po czwarte, wymagamy, żeby dziecko "ładnie" jadło. Cokolwiek to znaczy. Ale o tym już kiedyś pisałam, więc nie będę się powtarzać, choć temat jest hot &trendy. Po piąte, niech będzie lepsze od innych dzieci. Lepsze we wszystkim oczywiście. Niech szybciej chodzi, tańczy, śpiewa, recytuje wiersze itp. Chcesz żeby mówiło kwiecistą polszczyzną, ale przyznaj się, ile czasu spędzasz z dzieckiem na rozmowie, na czytaniu? Pewnie, niech się dziecko zaprzyjaźni z telewizorem, ajfonem, ajpadem i Bóg wie czym jeszcze, bo ty nieczasowy jesteś.  No i po szóste, generalnie niech będzie IDEALNE. Bo jak nie, to...No właśnie, co wtedy, gdy dziecko nie jest idealne, nie spełnia naszych wymagań, nie jest takie, jakie sobie wymarzyliśmy? Co robisz wtedy, drogi rodzicu? Wtedy jest ci nie na rękę, no bo coś światu trzeba pokazać, ale co, kiedy klocki w układance się sypią. Wtedy zaczynasz nieświadomie (a może i świadomie) niszczyć życie swojemu dziecku, zaczynasz je karać za swoją głupotę i lenistwo. Oczywiście nie myślisz o konsekwencjach, nadal wymagasz; to dziecko ma pasować do ciebie, nie ty do dziecka. Drogi rodzicu (albo przyszły rodzicu), może trzeba było nie komplikować sobie życia? Może trzeba było pozostać przy psie lub chomiku? Wkurzało cię, jak wszyscy mówili: zobacz, Hania ma dziecko, Wojtek ma dziecko, a kiedy ty??? Bolało cię, że nie pasowałeś do swoich znajomych? A teraz boli cię, że twoje dziecko nie pasuje do ciebie. Fuck!

środa, 2 kwietnia 2014

2?!

Moja córka za parę dni kończy dwa lata. Dwa! DWA! Nie uwierzyłabym, gdyby nie to, że dzieci moich koleżanek też się starzeją ;) Kiepska jestem w podsumowaniach, więc nie będę się tu rozpisywać, jak to było cudownie przez ostatni rok, czy coś w tym stylu. Owszem, wydarzyło się dużo, ale chyba nie więcej niż u innych matek na moim etapie. Nadal uważam, że wychowywanie dziecka to sport ekstremalny. U mnie chyba bardziej na polu emocjonalnym, niż fizycznym. Chociaż nie ma co ściemniać, każdy kto spędził chociaż godzinę z panną Heleną wie, że to kawał czorta, często nie do opanowania. I nie to, że ja jestem leniwa i nie chce mi się za nią latać :P
W tym roku na pewno świętowanie będzie mniej huczne niż w zeszłym, nad czym bardzo ubolewam...Rok temu, proszę państwa, celebrowanie zaczęłam już w marcu, kiedy to musiałam spożytkować najfajniejszy prezent, jako moje dziecko dostało - bilet na koncert Marii Peszek :) (Małgorzato, możesz na mnie liczyć w grudniu! Jestem zobowiązana!). Później była jeszcze Gaba Kulka. A totalną wisienką na torcie był koncert Kim Nowak w dniu urodzin Heleny! I to wszystko naprawdę na jej cześć! :D W tym roku artyści się na mnie wypięli, i koncertów nie będzie :( Będzie natomiast after party - pisanie pisanek, też dobra zabawa!
Zostało mi zatem kilka dni by żyć w niedowierzaniu...

poniedziałek, 24 marca 2014

Porażka.

Nie ma co się oszukiwać, porażkę wychowawczą zaliczam każdego dnia. Im dłużej jestem matką, tym porażki są bardziej bolesne. Bo ja swoje działania analizuję, po czasie. Najpierw jest akcja, są emocje, jest nerw, jest działanie. A potem myślę sobie, że zachowałam się jak kretynka. Ja, stara baba zniżyłam się do poziomu...no właśnie, nie chcąc urazić dziecka, ale jednak do poziomu osoby młodszej o jakieś dwadzieścia lat albo i więcej. A potem się katuję, rozkładam na czynniki pierwsze. Że przecież mogłam zareagować inaczej, że mogłam jakoś zapanować nad emocjami, być bardziej cierpliwą itp. I tak każdego dnia.
Im dłużej jestem matką, tym bardziej uważam, że niektórzy ludzie nie powinni mieć dzieci. Może lepiej chomika, albo rybki w akwarium. Ale nie dzieci. Wychowywanie dziecka to orka na ugorze; to pole minowe. Nigdy nie wiesz, kiedy na minę wejdziesz i twój "światopogląd" rozleci się na trylion kawałków. Im dłużej jestem matką, tym większe braki widzę w swojej edukacji. Prawdą jest, że nie kończyłam psychologii (a dobrze by było), ale prawdą jest też to, że samą miłością człowiek dziecka nie wychowa. No fuckin' way! Trochę wiedzy też się przydaje. Może zawiesiłam wysoko poprzeczkę, ale przyznaję się, wiem mniej, niż mi się wydawało. Cóż, jestem całkiem głupiutkim misiem.
Ostatnie tygodnie spędziłam oczywiście na myśleniu, co tu zrobić, żeby nie zakończyć żywota swego siedząc na schodach z dzieckiem i płacząc razem z nim. Jedyne, co wymyśliłam, to to, że sama nie podołam. Po prostu, nie wstanę pewnego dnia oświecona, jak wychowuje się dziecko na człowieka; jak być matką, która rozumie swoje dziecko. Oświeciła mnie natomiast koleżanka, która powiedziała: wpadaj na warsztaty (w Fundacji Zobacz. Jestem.)! Decyzję podjęłam praktycznie od razu. I chwała mi za to ;) Bo wiedza, jaką zdobyłam jest bezcenna. Oczywiście nadal wiem, że wiem za mało. Ale pierwszy krok zrobiłam. Życzyłabym wszystkim rodzicom, żeby chciało im się skorzystać z takiej oferty, żeby mieli taką okazję. Niestety, pewnie większość z nich ma to głęboko głęboko..., wiedzą lepiej, mają swoje metody, wolą krzyknąć, wydać rozkaz, walnąć w tyłek itp. Ja układam sobie wszystko w głowie, tworzę plan działania. Zbroję się.

P.S. Czy wiedzieliście, że za temperament odpowiadają neurony? Że dziecko rodzi się z 'tym czymś' i nie mamy na to wpływu. Że trzeba obserwować dzieciaka, i robić tak, żeby go nie 'przestymulować' (kolorowe grające zabaweczki się kłaniają).

Czy wiedzieliście, że umiejętność myślenia abstrakcyjnego powstaje ok 12 roku życia. Czyli, że pojęcie bólu jest dla dziecka najczystszą abstrakcją i mówienie: "Nie bij, to boli" trochę nie ma sensu...

czwartek, 20 marca 2014

Dobra manipulacja nie jest zła.

Długo się nad tym zastanawiałam, i wciąż się zastanawiam...Jak przekazać dwuletniemu dziecku informację, że będzie miało rodzeństwo? Jak je na to wydarzenie przygotować. Bo, że będzie rewolucja, to wiem, i mam okazję obserwować "na żywo". Widziałam, jak dziecko z dnia na dzień się zmienia. Będzie hard core, to pewne. Ale może da się coś zrobić, żeby mniej bolało? Gdzieś, kiedyś usłyszałam o czytaniu książki o tym, że jakiś bohater spodziewa się rodzeństwa. Eureka! W końcu Helka recytuje fragmenty książek, to i wkręci sobie coś o dzieciaku ;)
Nabyłam zatem "Ja też chcę mieć rodzeństwo" Astrid Lindgren. Zanim moje dziecko zacznie fanatycznie wielbić daną książkę, mija jakiś czas. Musi się z nią oswoić. Tak było i w tym przypadku. Ale przebiegła matka przypadkiem sprzątała wszystkie książki, a tę akurat zostawiała na stole. I tak po kilku dniach miłość wybuchła. Teraz czytamy ją kilka razy dziennie, ze zmienionymi imionami, ofkors ;) Chociaż czytaniem ciężko to nazwać, raczej opowiadaniem. Bo Helena nie dopuszcza na przydługiego czytania treści...Taka fanaberia. 
A co do książki, to naprawdę kwintesencja tego, co powinna takowa zawierać. Po pierwsze super ilustracje (książka z 1954 roku; ilustracje z 1978!!!). Po drugie, odpowiednia długość. Po trzecie i najważniejsze, treść. Bez owijania w bawełnę, o prawdziwych emocjach. O tym, że pojawienie się małego człowieka to jest wywrót. Że jest złość i łzy. Ale przede wszystkim jest miłość.
Tak też rozmawiamy sobie o tym, co może się wydarzyć, i że no matter what  mama i tata zawsze będą kochać Helenkę. Naprawdę nie wiem, ile ona z tego rozumie, ile zapamięta...ale podobają mi się te nasze pogawędki. Życie pokaże, na ile pomogła Astrid ;)


P.S. Książkę kupiłam w Księgarni Dla Dzieci Za Rogiem w Olsztynie, w której jest tyle super hiper książek, że wyniosłabym wszystkie! Zatem zapraszam ;) Właścicielka, Dominika, na pewno pomoże wybrać, bo zna chyba każdą pozycję z półki.

sobota, 15 marca 2014

Ze skrajności w skrajność.

Czy to możliwe, żeby dwuletnie dziecko czuło, że nadchodzą zmiany? Że niedługo przyjdzie mu dzielić tron z drugim człowiekiem? Pytam poważnie, bo od jakiegoś czasu zauważyłam kolejne zmiany w zachowaniu Helki. Możliwe, że to jest standard w tym wieku, że jest to taka jakby druga strona medalu buntu dwulatka. A jak to się objawia u mojego dziecka? Ano tak, że jej potrzeba na bliskość jest jeszcze większa niż parę tygodni temu. O tym, że Helena uwielbia się przytulać już pisałam. Teraz uwielbia jeszcze bardziej. Rzadziej jest to przytulanie z powodu "matka mówiła, że nie wolno, ale ja i tak wiem swoje, a teraz cierpię". Teraz to jest raczej "mistyczna wymiana uścisków wodzów" ;) Serio, czasami śmiać mi się chce, jak widzę z jaką powagą i celebracją Helka podchodzi do przytulania. Jest to bardzo bardzo przyjemne! [Koleżanki moje, życzę wam, abyście szybko doświadczyły tego samego :)] Poza tym, moje dziecko stało się prawdziwym hedonistą. Panienka życzy sobie aby pogłaskać ją a to po plecach, a to po "szyjce", a to po "buziaku". Albo każe czesać sobie włosy, tak dla relaksu ;) Czad! No i już standard - "przytulimy" - podczas zasypiania. No niech mi ktoś powie, że spanie z dzieckiem, tulenie, bliskość wszelaka jest zła, bo "przyzwyczaimy dziecko". Rany boskie! Jeżeli jest coś, co łagodzi moje skołatane nerwy, to właśnie ta bliskość; świadomość, że ta relacja jest tylko NASZA, że każdej innej osobie będzie trudniej. 
Z drugiej strony jesteśmy non stop na emocjonalnej huśtawce. To są sekundy, kiedy Helka z takiego kochanego misia zmienia się w prawdziwego potwora. Wiem, co mówię. Nie winię jej za to, bo zdaję sobie sprawę, że tak musi być, bo to ten etap rozwoju itp. Ale ja wymiękam, i również w sekundy tracę cierpliwość i równowagę. Ojezusie, jakie to wszystko jest ciężkie! ;)


pinterest.com

czwartek, 13 marca 2014

Kto ty jesteś? Golas mały!

Jedną z form podkreślania własnego JA, w przypadku mojego dziecka, jest nagość. Powiem tak, chcesz, żeby dziecko wyluzowało, przestało marudzić - rozbierz je. Święty spokój gwarantowany. Radość dziecka również. Helka zawsze lubiła biegać goła. Codziennie, przed kąpielą rundka po domu na golasa. Uradowana po pachy, co najmniej jakby wygrała w Lotto. Życie dało jej więcej możliwości, kiedy zaczął się czas odpieluchowania. W końcu, po co dziecku gacie, jak zaraz w nie nasika? Po co się męczyć i nakładać? No właśnie, po co? Nie zważywszy na mega mrozy na zewnątrz, Helena paradowała z gołym tyłkiem po domu. Ja okutana, ona goła. Cóż...Na dobre jej to chyba wyszło, i się trochę zahartowało dziewczę ;)
Teraz musi kombinować, co tu zrobić, żeby móc się rozebrać. Najlepiej jej wychodzi oblewanie się. Ups! 'Niechcący' się wodą oblała. Co trzeba zrobić? Trzeba dziecię rozebrać. I olać. Ubrać spowrotem się nie da i koniec. 
Jak zauważyłam, moje dziecko nie ma zahamowań żadnych, w domu, nie w domu, jak można być golasem, jest git! Zatem korzystałam już z uprzejmości koleżanek, które były zmuszona oglądać wdzięki mej córki ;)
Co ja na to? A ja na to, jak na lato. Jako że nienawidzę walczyć z córką, jak ma ochotę to biega nago i mam to w nosie. Jak mnie nie wyganiają, to jeszcze lepiej ;) Nie wszyscy mają takie podejście, zazwyczaj pojawiają się argumenty zdrowotne. Że zimna podłoga, a ona goła i chora na pewno będzie. No właśnie, chora raczej nie będzie. Gdyby miała być, to jakieś dwa miesiące temu, kiedy było naprawdę zimno. Mam to szczęście, że moje dziecko nie poszło w matkę z ciepłotą ciała (ja o sobie mówię, że gówno to i w puchu marznie). Polecam wszystkim rodzicom!
A, i jest jeszcze jeden, w sumie najważniejszy aspekt golasowania - możliwość poznania własnego ciała. Fenomenalna sprawa! Ale ten temat zasługuje na osobny post.


pinterest.com


wtorek, 11 marca 2014

Gdzie się podziały mózgi rodziców?

Taka sytuacja:
Plac zabaw; czterech chłopców; jeden z nich z kołowrotkiem i z ... chomikiem. Małym, żywym chomikiem. Chomik zapewne z jakąś nerwicą albo inną przypadłością. Bo co może robić chomik na placu zabaw??? Może być trzymany w ręce właściciela, który biegając wymachuje zwierzątkiem. Może również zapierniczać po kamieniach/trawie. Może również zaliczyć glebę, w momencie gdy zalicza ją młodzieniec. Może próbować uciec, ale wiadomo - młodzieniec szybszy od chomika.
Trochę słabo mi się robiło, jak na to patrzyłam.
Durny rodzicu, rusz mózgownicą kilka razy zanim kupisz dziecku chomika i pozwolisz mu z nim wyjść na plac zabaw! Chyba, że mózgownicy nie masz.

piątek, 7 marca 2014

Charakter

Tak, tak, jestem dumna, że moje dziecko jest charakterne. Tak, super, że ma swoje zdanie, zazwyczaj odmienne niż moje, nawet jeżeli takie samo, jak moje. Cieszę się, że już daje sobie radę, bo z racji rozwiniętego aparatu mowy już zwraca uwagę koleżkom z podwórka. Na ich nieszczęście Helenka lubi badyle. Już to widzę, jak za parę miesięcy ich zacznie używać. I wszyscy się cieszą, i wszyscy mają ubaw, bo Helenka taka fajna przecież jest, a że olewa wszystkich ciepłym moczem, to już inna sprawa. W końcu ci wszyscy nie przebywają z Helenką 24/7. Jak się rozedrze w ramionach babci/dziadka/cioci/wujka to zaraz znajdzie się 'lekarstwo'. Bowiem Helenka ma kolejny talent - szantaż i terror w jednym (pewnie jak każde dziecko w tym wieku). "Naprawdę uważasz, że nie chcesz mnie nosić na rękach? A chcesz posłuchać, jak drę się, chcesz by bębenki w uszach ci popękały, by mózg ci się ściął? Nie? To zadzieraj rękawy i mnie noś, do cholery jasnej!" Myślę, że tak myśli moje dziecko. Kilka, może kilkanaście razy dziennie. 
Moja córka ma problem z wracaniem do domu z podwórka. Ucieka wszędzie, gdzie się da. Nie muszę dodawać, że nie reaguje na moje wołanie. Pewnie, niech matka, se pokrzyczy, jak ma ochotę. I jak ją tak ganiam, jak durna, a ona mi ucieka, jak durna, to ma dużo pary w nogach. Siły uchodzą, gdy trzeba wejść po schodach. Tego Helenka nie lubi. Nie uznaje. I co wtedy robi? Pokłada się na schodach, wyciera klatkowy syf, by na końcu zacząć drzeć się w wniebogłosy. Poziom kurwicy* mojej sięga wówczas zenitu. Zastanawiam się, kiedy zacznę wyć razem z nią, kiedy ja zacznę tarzać się po ziemi. Wkrótce.

*post byłby nafaszerowany większą liczbą bluzgów, gdyby nie to, że zjadłam z  nerwów kilka czekoladek


poniedziałek, 24 lutego 2014

Z rozmyślań przy śniadaniu

Od jakiegoś czasu staram się, żeby każdego dnia działo się coś innego. Żebyśmy się z kimś spotkały, gdzieś pojechały, coś zobaczyły. Może i banalne, ale gdy było zimno i mroźno zamuliłam totalnie. Teraz nadrabiam zaległości. No i może mam obawy, że niedługo nie będę taka żwawa. 
Od kilku dni moja córka jedząc śniadanie rozmyśla i wymyśla, gdzie by tu pójść, co porobić... I tak zaczyna zazwyczaj od tego, że jedziemy na 'zajęcia', czyli tańce i śpiewy z gromadką dzieci. Jak jej mówię, że nie dziś, to ona ripostuje, że w takim razie na basen. Jeżeli to nie dzień basenu, wymienia swoich 'znajomych'*. A to, że do Filipka, albo do Witka, albo do Janeczki, albo do Marysi. To nic, że Marysia w stolicy żyje. To nic, że Witek i Janeczka są na tyle mali, że Helka traktuje ich jak zabawki: trzącha w leżaku lub wali zabawką po głowie. Ona za każdym razem tak się cieszy, że do nich idzie, jakby mieli robić niezłą imprezę.
Oprócz tego moje dziecko ma ostatnio taką przypadłość, że nie do końca się cieszy, jak rodzice wracają do domu. Zawsze jest ktoś, kto jest fajniejszy od matki czy ojca. I tak, wracam ja ostatnio do domu, a córka wita mnie głośnym: 'nie kce mamy, nie kce!!! ciocię Milenę kce!!!'. Generalnie żąda cioć i wujków. Bywa bardzo niepocieszona, że w drzwiach staje tata, a nie wujek Michał. AJ EM SORY!

*Mimo, że już daaawno nie widziała Marcelka, to zawsze o nim wspomina, jak ubiera bluzę od niego. To się nazywa miłość...

niedziela, 9 lutego 2014

Rafael

Moje dziecko ma idola, i to nie byle jakiego. Proszę państwa, to Rafael Santi. Któż to taki, ano to ten pan od takich dwóch aniołków. Warto dodać, że Helena zapoznaje się z jego sztuką załatwiając swoje potrzeby na tronie. Pełna klasa i kultura!


O Rafaelu (chyba innym) można również posłuchać:


poniedziałek, 3 lutego 2014

Szok tlenowy

Arcyciekawa myśl na temat DNIA DZISIEJSZEGO (hihihi:P).
Ostatnie dwa tygodnie w moim regionie to śnieg, mróz i pizgający wiatr. Przepraszam za słownictwo, ale naprawdę tak było. Przejście 50 metrów przy -10 C w towarzystwie pizgającego wiatru to był wyczyn. I wybaczcie ludzie z południa, wasza zima, to nie była zima, ok? Zimę to mieliśmy tu, na północy i na wschodzie. W związku z powyższym, postanowiłam nie opuszczać domostwa do odwołania. Po pierwsze, spacer przy -15 C to słaby spacer. Po drugie ubieranie siebie + ubieranie dziecka + zejście z czwartego piętra zajęłoby mi pięć razy więcej czasu niż owy spacer. Po trzecie, w końcu dopadła nas infekcja. Olałam więc wychodzenie na spacery ciepłym moczem. Zdarzało nam się natomiast wychodzić na balkon, hyhy.
Dziś przyszła odwilż, wyszło słońce, to i my siup! na spacer. Dzięki nieodśnieżonym chodnikom lub chodnikom oblodzonym (Dziękuję wszystkim odpowiedzialnym za ten stan! Bycie czołgo-pługiem zawsze było moim marzeniem, w końcu się spełniło!) szybka rundka po dzielni zamieniła się w dwugodzinną wyprawę. WOW! Efekt? Moje dziecko śpi już ponad 3h :D Hiperwentylacja/szok tlenowy (czy to jedno i to samo?)?

piątek, 31 stycznia 2014

Dziecko za burtą!

Dziecko wybyło nam z domu. Na ferie do babci pojechało. Kiedy babcia zaproponowała, że weźmie Helkę na przechowanie, na dłuższy weekend, przyklasnęłam w dwie sekundy. Jasne, oczywiście, jestem za! Hip hip hura! W końcu nie wybiera się do Nowego Jorku, więc w razie potrzeby pomkniemy ratować dziecko...albo babcię. Jak przystało na wyrodną kochającą matkę odliczałam dni. "Już niedługo, jeszcze trochę..." Czegóż to ja nie będę robiła, ho ho! Dzień nadszedł, wieczorowo poro odwieźliśmy córkę, przekazaliśmy w dobre ręce, wszyscy zadowoleni! 
I oto następuje taka sytuacja: kładziemy się spać z mym konkubentem, a on zaczyna:
- A nie tęsknisz za Helenką? Za naszą Helenką malutką....Auuuuuu! I jak my będziemy teraz spać, tak bez niej? Tak pusto...I jak ja jutro przeżyję CAŁY* dzień bez niej?
 Ja oczywiście rżnę twardzielkę. A poza tym, to ja spędzam z nią całe dni, i to ja będę musiała sobie poradzić z tą wielką PUSTKĄ I CISZĄ! Budzę się rano, ani specjalnie się nie wyspałam, ani nie odczułam jakiegoś komfortu pustego wyra. Wręcz przeciwnie, było mi jakoś nieswojo, za luźno ;) Potem dowiaduję się, że moje dziecko biedne w nocy chciało szukać 'mamusi', obudziło się o 6 rano! Moja biedna bidulinka!

DIAGNOZA
Albo jesteśmy nienormalni, albo jednak zachowujemy się jak większość rodziców, którzy chętnie sprzedadzą swoje dzieci, że niby proszę bardzo, bierzcie! A jak przyjdzie co do czego, to mendzą, że pusto, że smutno...Dzieci wracają, a razem z nimi wszystko wraca do normy ;)

*Tata Heleny wraca do domu najwcześniej o 18. Raczej jeszcze później. Cały dzień, he he...

czwartek, 23 stycznia 2014

Zobacz...JESTEM!

To nie jest post sponsorowany. To jest post matki zazdrosnej. Po pierwsze o to, że jej super koleżanka robi takie super rzeczy. Po drugie o to, że takie super rzeczy nie dzieją się w jej mieście. A zatem, kto z Warszawy, albo komu po drodze do stolicy - w imieniu Fundacji Zobacz...Jestem - zapraszam!!! Warsztaty, szkolenia, poradnia...nic, tylko korzystać!








http://zobaczjestem.pl/

środa, 22 stycznia 2014

Przytulimy!

Podobno człowiekowi niezbędne do życia jest przytulanie. Bez jednego 'miśka' dziennie - kaplica. Podobno porzucony noworodek już po dwóch miesiącach samotnego leżenia ma objawy choroby sierocej (miazga). Poza tym można powiedzieć, że przytulanie to coś znacznie więcej niż słowa. Gdy słów brakuje, najlepiej uściskać kogoś ile sił w mięśniach, i wszystko jasne. 
No to przytulam się na lewo i prawo, ale tylko z tymi, których lubię ;) Najczęściej, rzecz jasna, z mym dzieckiem. W końcu przyzwyczaiłam Helkę do noszenia, kiedy była małym pierdkiem, to teraz mam za swoje!
Pamiętam, że kiedy panna Helena zaczęła być mobilna na dwóch nogach, za każdym razem, gdy przewracała się, albo waliła głową w coś, albo po prostu była smutna, mówiłam do niej: chodź, przytulimy się. Powiedzmy, że ona uspokajała się szybciej lub później. No i jak to zwykle u niej bywa, szybko nauczyła się mówić "przytulimy".
No to przytulamy się codziennie. Trylion razy dziennie. Pal licho, jeśli "przytulimy" słyszę po zderzeniu ze stołem, albo po złapaniu zająca. Jest ból - potrzebny jest uścisk. Pal licho, jeśli Helenę dopadło złe dżudżu, ma blue monday. Wszystko rozumiem, łączę się z nią w bólu i w uścisku trwamy, ile wymaga sytuacja. Ale naprawdę rozpiera mnie energia (nie koniecznie pozytywna), kiedy moje dziecko pierwej coś zmajstruje, ściągnie kwiat z  parapetu, zrobi totalną rozpierduchę, a po słownym upomnieniu podchodzi do mnie i mówi: "przytulimy". No i co ja, matka wredna i wyrodna, mam z tym fantem zrobić? Kiedy kipi we mnie, kiedy w tym samym czasie sra się jeszcze kilka innych rzeczy, a ona stoi, w tym momencie już w histerii, i krzyczy: "przytulimy"! Tak, bywają momenty, kiedy mam ochotę zjeść swoje dziecko. To jest jeden z nich.
Ciekawe, kiedy to ja za nią zacznę chodzić i prosić o przytulenie? Pewnie szybciej, niż mi się wydaje.


pinterest.com

wtorek, 21 stycznia 2014

Laurki

Wierzę w moc laurek. Uważam, że to najlepszy prezent, jaki może sprawić dziecko. Ponieważ rok temu Helena nie dała rady wykonać własnoręcznie laurek dziadkom, dostali kubki. To był pierwszy i ostatni prezent, jaki 'zrobiłam' za moje dziecko. W tym roku panna Helena mogła się już popisać. No, trochę jej pomogłam.




czwartek, 16 stycznia 2014

Wnioski

Wnioski z ostatnich dwóch dni.

Wniosek pierwszy:
Panna Helena cierpi na chionofobię, czyli panicznie boi się śniegu...Ok, może nie boi się go panicznie, ale nie przepada za nim. Gdy leży sobie śnieżek gdzieś tam, hen, to proszę bardzo, ale stąpać po nim stopami swemi moje dziecko nie lubi. A nie chodzi boso, lecz w obuwiu. Po chodniku odśnieżonym,i owszem przejdzie, i powie jeszcze: ale dużo śnieguuuu! Ale jak przyjdzie jej się zmierzyć z połacią śnieżną, to już wymięka. I nici z tarzania się po śniegu, nici z robienia bałwana...Przechadzać się możemy. Chodnikiem czystym, który wiadomo, czysty całą zimę nie będzie.

Wniosek drugi:
Moje dziecko (nadal) lubi (jeść) farby. Myślałam, że już z tego wyrosła, ale gdzie tam! W malowaniu laurki dla babci* najbardziej podobało jej się spożywanie farb. I to wtedy, kiedy matka nie patrzy. A jak patrzy, to trudno, raz się żyje, trzeba próbować. I tak zabrawszy dziecku pędzel, który łakomie oblizywało, dziecko wzięło się za talerz z farbami. A jak zabrałam i talerz, to...zaczęło zlizywać farbę z laurki... No comment.



Wniosek trzeci:
Helena wciąż kocha Lulę, mimo, że miała ochotę ją parę razy pacnąć. Niech no jej kiedyś Lula odpacnie, to się odechce tej mojej Helenie. 

*laurka była urodzinowa, ale pamiętajcie, że Dzień Babci i Dziadka zbliża się wielkimi krokami!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Ciężko jest żyć lekko, czyli jak dokopać młodemu rodzicowi.

Ostatnio natchnienie dają mi moje koleżanki-blogerki :) Dzięki dziewczęta! Tym razem Agata z Caribu zastanawiała się, czy jest dobrą matką. Wiem, nie ona jedna. Nie mam też wątpliwości, że owszem jest. Ale nie dziwię się, że myśli kobieta o tym intensywnie, no bo jak tu być dobrym rodzicem, kiedy na każdym kroku bliscy-bliżsi i bliscy-dalsi sprawdzają twoje kwalifikacje i umiejętności, sieją wątpliwości, podburzają światopogląd....Jest ciężko, zarówno rodzicom, jak i dziecku.

1. "Ale karmisz piersią, tak?" Pytanie zasadnicze, bądź uważna, jak odpowiesz. Zła odpowiedź to pozycja spalona na początku macierzyństwa. Nie dobrze, nie dobrze! Czułam się dziwnie, czasami wręcz zaszczuta, kiedy pytano mnie, czy karmię piersią. A gdy zaczynałam odpowiadać, że tak, ale mamy problemy...O ja głupia! Zamiast powiedzieć: "Droga pani (głównie kobiety się interesowały), nie pani sprawa, czym moje dziecko się żywi, do widzenia!", to ja brnęłam w te opowieści o śpiącej Helenie, co olała jedzenie, ech!

2. "Jezu, jak wy ją nosicie!" Heh, to akurat bawiło i bawi mnie do dziś. Tak, tak drodzy dziadkowie, ciocie i wujkowie, w dzisiejszych czasach dzieci nie trzyma się dwa miesiące w beciku ;) Ja wyznawałam zasadę: to, czego dowiedziałam się na szkole rodzenia, jest jedyną zasadą. I tak Helka zaraz po porodzie wylądowała na ramieniu taty, i zwisając przypominała małego chomika albo innego potworka. Mnie to nie ruszało, inni patrzeć nie mogli.


3. "JESZCZE karmisz piersią?!" Ja nie wiem, ale czy gdzieś jest napisane, że karmienie piersią dziecka starszego niż sześciomiesięczne jest karalne? Zbrodnia, zboczenie? Jak tak, to presja od samego początku na karmienie piersią. Ale im bliżej roku dziecka, tym większa presja, żeby dziecko kotleta schabowego jadło!

4. "Śpicie razem? Przyzwyczai się!" Kiedyś usłyszałam, że ludzie dzielą się na tych, co śpią ze swoimi psami, i na tych, co się nie przyznają do tego. I że podobnie jest ze spaniem z dziećmi. Możliwe, nie wiem. Tę "troskę" próbuję sobie tłumaczyć w sposób następujący: dziecko śpiące samo jest dzieckiem bardziej SAMODZIELNYM. Hmmmm, no nie widzę tej zależności w przypadku swojego dziecka. Poza tym, nawet jeżeli ktoś rzeczywiście się martwi, że będziemy spać z Heleną przez 18 lat, to wolałabym usłyszeć: "a czy wam - rodzicom jest z tym dobrze?" Pół roku walczyłam sama ze sobą. Czy było to potrzebne? Pewnie tak. Ale wiem, że jest to jedna z WIELU walk, jaką przyszło mi stoczyć, kolejna niezbyt przyjemna.

5. "Jeszcze chodzi ze smoczkiem?" Tak, używa moje dziecko smoczka. Używa z wielką premedytacją - kiedy jest cierpiąca, smutna, zła, ma po prostu weltschmerz. Drze się wtedy, jak zwykle, jak opętana, że chce smoczka. Ponieważ ostatnio walczymy ze sobą na wielu płaszczyznach, na tej na prawdę mi się nie chce...Na razie ;)

6. "Czy siada już na nocniku?"/"Czy już woła: siku?" Muszę przyznać, że te pytania, to ostatnio nasza codzienność. Nie lubię ich, tak jak każdego innego z powyższych. Ale tych wybitnie. Tak, siada moje dziecko na nocniku, od dłuższego czasu. Nie, nie robi na nim siku. Wyłącznie relaksuje się. Tak, woła moje dziecko, jak się zesika po kostki. To już jest sukces, bo odczuwa dyskomfort w mokrych ciuchach.

Takich "momentów" w życiu każdego rodzica jest znacznie więcej. Jakieś sugestie? Proszę dawać znać, rozprawię się z nimi :) A tymczasem, powodzenia WAM!

sobota, 11 stycznia 2014

2+?

Ostatnio na FB dumała nad tym Mama Króla Theo, postanowiłam pociągnąć temat.

Będę szczera - ostatnią rzeczą, o jakiej mogłam pomyśleć po porodzie było kolejne dziecko. Mało tego, wysnułam tezę, że kobiety, które decydują się na więcej niż jedno dziecko są nienormalne! Ale to wszystko przez, nazwijmy to, komplikacje poporodowe. Byłam mocno zdziwiona, kiedy po dwóch miesiącach od narodzin Helki, pomyślałam sobie: kurcze, fajnie byłoby mieć taką drugą Helkę! Wiedziałam, że od pomyślenia do działania musi minąć wystarczająco dużo czasu. Jednak dwoje dzieci w 12 miesięcy to nie moja bajka.
No to ile dzieci 'powinno' się mieć/fajnie mieć? Tyle, ile się chce? Tyle, na ile stać? Tyle, ile bozia da? Czy raczej kierować się innymi 'wytycznymi'? 
Ja, zanim jeszcze byłam w ciąży (czyli niewiele wiedziałam o życiu) wymyśliłam sobie, że fajnie byłoby mieć troje dzieci. Ot, taka fanaberia. Nie myślałam o nakładach finansowych, o zdrowiu itp., tylko o tym, że to fajna 'inicjatywa' - dużo dzieci, duża rodzina, dożo przygód i ... jeszcze więcej chaosu. Ale co tam! 
Kiedy Helena dobijała do roku wiedziałam, że drugie dziecko to konieczność, aby to pierwsze nie wyrosło na pępek świata, któremu się wydaje, że wszystko mu się należy. Helenie wielokrotnie dano znać, że może wszystko, że co chce, to ma (nie, nie byli to jej rodzice:P). Poza tym moje dziecko miewa na drugie imię Bunt, Foch i Histeria. Kto jej nie przytemperuje tak dobrze, jak rodzeństwo, no kto? ;) W końcu nauka dzielenia się zabawkami i rodzicami (największe skarby, jakby nie było) to największa szkoła życia. Na tym etapie życia.
Tyle z teorii. Zobaczymy, czy będzie nam dane doświadczyć praktyki ;)


pinterest.com

pinterest.com

pinterest.com

środa, 8 stycznia 2014

Wrażliwiec

Ostatnio miałam przyjemność spotkć się z pewnym rehabilitantem, który to miał rzucić okiem na Helenę, czy aby trzyma pion dziewczyna (moje dziecko postanowiło zaraz po urodzeniu dostarczyć nam wielu atrakcji w postaci rehabilitacji z powodu krenczu i innych fajnych rzeczy. Kto zna Vojtę, ręka do góry;)). Po jakichś trzech minutach obserwacji biegającej Helki, pan powiedział: "to taki wrażliwiec". Pomyślałam sobie, że jak zwał, tak zwał. My używamy słowa "szatan", ale niech będzie. W sumie to do końca nie rozumiałam, o co chodzi z tym wrażliwcem...Ale po wstępnych oględzinach, pan znowu zaczął zadawać pytania:
- A jak spała, jak była mała?
- W dzień, to w sumie w ogóle...*
- Takie drzemki, po 30-40 minut?
- No tak! (Ale skąd ty to wiesz człowieku?!)
- A jak dłużej, to pewnie tylko na spacerze?
- Tak!
- Żeby coś się działo, bujało, szumiało...TEN TYP tak ma.

Nie powiem, ekscytowałam się wizytą przez cały dzień, bo pan odkrył przede mną Amerykę! Bo TEN TYP tak ma! Gdybym ja to wiedziała wcześniej! No właśnie, to co bym zrobiła? Nic. Tzn. tyle samo, co bez tej wiedzy. Nadal byłabym zjechana, jak dziki koń po westernie. Nadal plułabym sobie w brodę, że marna ze mnie matka, bo nie umiem zorganizować wielu rzeczy, bo niby jak i kiedy? Ale koleżanka umie, a ja nie. Więc jednak słaba jestem. Tymczasem jakby kamień spadł mi z serca. Chociaż nie do końca, bo usłyszałam jeszcze to: "No, wy to się z nią nie nudzicie, i na pewno nudzić nie będziecie!" I know, I know...Doświadczam tego każdego dnia. Ale, jak mi ktoś będzie imputował bajki, że czyjeś dzicko to robi to i owo, albo "jak się chce, to można wszystko", to mu odpowiem, że gówno prawda i niech spada na drzewo!

* Ostatnio miałam przyjemność spędzić sporo czasu z pewną młodą damą (dwutygodniową dodajmy), która zachowywała się jak "książkowy noworodek", czyli jadła, spała (trzy godziny!), srała, jadła, spała...Szok, totalny szok. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Naprawdę NIGDY. Mało tego, byliśmy pod ogromnym wrażeniem z mym konkubentem, że ona potrafi leżeć i nie spać i nie płakać!!! Po prostu leżała sobie, ot tak! A my mogliśmy zjeść kolację, niby wolno, ale my przyzwyczajeni jesteśmy, że przy takim małym stworzeniu nie istnieje coś takiego jak slow food. No way! Bądźmy szczerzy, gdyby moja córka była w połowie tak ułożona, jak ta młoda dama, to ja bym obiady dwudaniowe serwowała, i trochę pilatesu poćwiczyła i paznokcie pomalowała! Ale na pewno nie schudłabym tak szybko, jak z moją cud miód Helenką :)

niedziela, 5 stycznia 2014

Sprzedam dziecko...

...na chwilę nawet. Wiem, że bluźnię, że grzeszę. Zła matka ze mnie, oj zła! Ale cóż, mamy kryzys w związku z moją kochaną córką. Że niby święta były, że odsapnąć można, że ODPOCZĄĆ? HAHA! Moja niedyspozycja fizyczna trwa w najlepsze. Święta jeszcze jej pomogły - jedzenie, siedzenie, jeżdżenie, pakowanie, rozpakowywanie, pranie. Szczęśliwie ominęło mnie gotowanie! Poza tym, to doskonałe warunki by dziecko nam się totalnie rozjechało - chodziło spać o 22.30, wstawało o 10.30, i tak w kółko od dni kilkunastu. Moja niedyspozycja psychiczna (związana zapewne z tą fizyczną i odwrotnie) zaczęła się nie wiem kiedy, ale wiem, że męczy mnie okrutnie. A jak mnie coś męczy okrutnie, to sama staję się okrutna. No, przynajmniej nie mam cierpliwości tyle, co kiedyś. Za to moje dziecię ma dużo sił, dużo pomysłów (zazwyczaj nie spotykają się z moją aprobatą), dużo energii, i dużo głosu też daje. Proszę państwa, wymiękiwuję. Czasami. Właśnie ten czas nastał. 
Wiem, wiem, nie ma co mendzić, bo "jaki początek roku...". Ale ja w dupie mam zabobony noworoczne i inne wszystkie też. Pieprzę podsumowanie, planowanie i wszelkie postanowienia. Z resztą, po takim początku roku, to ja się, proszę państwa, buntuję! Jeszcze nie wiem przeciwko czemu, ale na pewno się buntuję, bo zgody na takie historie nie wyrażam!
Dziś moja siostra sprzedała pomysł, by nie robić postanowień noworocznych, tylko wybrać słowo, które będzie nam towarzyszyło przez cały rok. Dziś jedyne, co mi do głowy przychodzi, to RELAKS. Ale nie taki, że sę leżę i pachnę (chociaż, na taki też przyjdzie czas :)). Ale taki, że mię łaskawie nie łupie upierdliwie tu i ówdzię; że serce nie wali jak przed jakimś atakiem; że myśli płyną spokojnie. Medytacja? Nie wiem. Niech będzie cokolwiek, co pomoże, bardzo ładnie proszę.

P.S. Konkubent mnie dziś zapytał: "Nie blogujesz?". No właśnie. W sumie to zaprzestałam, tylko nie wiem na jak długo. Może się aktualizuję? Może nie.