czwartek, 21 sierpnia 2014

Jak (nie)bywamy.

Pseudo urlop - wypad na kilka dni na Kaszuby do rodziny. A skoro jesteśmy tak blisko Trójmiasta, to może pojedziemy sobie nad morze? A może nie, bo pada. To może do sklepu wpadniemy na zakupy? No może. To jedziemy. Korek nr 1. Korek nr 2. Ups! Mijamy zjazd do Decathlonu. Dupa blada. Jedziemy zatem dalej. Pochodzimy po gdańskiej starówce i będzie git. Korek nr 3 - gigant. Okolice starówki zawalone na maksa. Tadek dostaje pierdolca. Jeździmy 20 minut w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Aha, Jarmark Dominikański! Zapomniałam o tej imprezie! Znajdujemy miejsce, hurrrrra!!! Umordowani wygrzebujemy się z samochodu. Sms do Moniki, gdzie zjeść (żeby nie tracić czasu na szukanie). Wybieramy się do restauracji Kos. Podobno jest tam miejsce dla dzieci. Rzeczywiście jest, i to super wypas! Zamawiamy jedzenie, Helena się bawi, a Tadek się drze. Jupi! Więc uprawiam spacery między stołami, żeby nas goście nie pogonili. Konkubent dostaje jedzenie. Jedną ręką je, drugą ogarnia młodego. Ja pilnuję Helki, której przestaje podobać się pokój zabaw, i generalnie to ona opuszcza lokal. Coby nie dopuścić do popisowej histerii mojej córki, opuszczam lokal z nią i Tadziem. Dajemy zjeść ojcu. Potem zmiana - niech i matka się naje. Helena gardzi nawet pizzą! Jesteśmy upoceni, zdyszani, mamy dość już wszystkiego. A jeszcze trzeba wrócić do Kościerzyny. Na samą myśl robi mi się słabo. Wsiadamy do samochodu, jedziemy, i powtórka z rozrywki: korek nr 1, korek nr 2, ... Jedno dziecko się drze, drugie mu wtóruje...Jest bosko!
Wnioski:
1. Podróżowanie w wakacje, w okolicach weekendów dłuższych bądź krótszych nie jest dla ludzi z dziećmi. Chyba, że podróżujemy po puszczy.
2. Spożywanie posiłku w miejscu publicznym w towarzystwie naszych cudownych dzieci jest na tyle stresujące, że na razie nie planujemy kolejnego. Zbyt mało miastowi jesteśmy. Miejsce nasze na naszej lokalnej wiosce jest, w domu, bez świadków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz