środa, 5 czerwca 2013

Diabeł ubiera się w Global Mamas

Bądźmy szczerzy, nigdy nie miałam dylematu w co będę ubierać Helenę. Tak się szczęśliwie złożyło, że Helkę ubrali (i trwa to do dziś) dziadkowie, znajomi, ciocie, wujkowie...Kiedy byłam w ciąży przyszedł wujek Dudek z dwoma wielkimi worami ciuchów po swojej córce (jeszcze raz wielkie dzięki ;)) - korzystamy do dziś. Potem obdarowali wszyscy ci, którzy zostali wymienieni wyżej. I tak oto  uzbierało nam się ciuchów na ponad rok. Fajnie, co? Generalnie, to jeszcze raz, każdemu z osobna DZIĘKUJEMY! Zdemotywowało mnie to totalnie, i sklepy omijałam szerokim łukiem. Z czego się cieszę, bo na sklepy mam alergię. Poza tym uważam, że im więcej dzieci skorzysta z jednego ubrania, tym lepiej. Ot, taka idea mi przyświeca. Żeby jednak nie było, że w ogóle nie obchodzi mnie co utytłuje moja córka, to mam słabość ogromną do pewnej 'marki' (hahahaha). To Global Mamas z Gany. Tak z Gany, tej w Afryce. Dalej nie było. Ale tak się składa, że jedna z najukochańszych cioć Heleny - ciocia Moniczka, ostatnie dwa lata spędziła w Ganie (bynajmniej na misji, hihi). Przywiozła nam kilka świetnych rzeczy m.in. śliniaki, torbę i oczywiście kiecki. Są to jedyne w swoim rodzaju rzeczy wykonane ręcznie z ręcznie farbowanych tkanin. A kupując takie małe dzieła sztuki wspomaga się lokalne kobiety. No i rzecz, która mnie wzruszyła najbardziej - metki, na których jest napisane, kto wykonał daną rzecz. No i co, chodzę dumna jak paw, bo wiem, że nie spotkam nikogo w takim samym ciuchu ani w mieście, ani pewnie w województwie, a może i w kraju, o! :P Jeżeli ktoś podróżuje, i ma ochotę przywieść nam coś nietuzinkowego, serdecznie zapraszam :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz